"Nie sądzę, żeby szczęście to było coś dla mnie" - "Małe życie" Hanya Yanagihara | recenzja



Przyszłam opowiedzieć wam, w miarę krótko, o ile się da w moim przypadku, o książce, którą pragnęłam przeczytać od dawna. I w końcu tego lata mi się udało. A o czym dokładnie mowa? O dość długim i grubym tomiszczu jakim niewątpliwie jest Małe życie Hanyi Yanagihary.

O czym jest to książka? Przede wszystkim o życiu czwórki przyjaciół – Willema, JB, Malcolma i Jude’a, którzy poznali się na studiach i dzielili przez kilka lat wspólny pokój w akademiku. Towarzyszymy im od czasów studiów, obserwujemy ich życie, wspinanie się po szczeblach kariery i jesteśmy świadkami konfliktów mniejszych i większych, towarzyszymy im do momentu osiągnięcia przez nich wieku średniego.



Postacie są bardzo zróżnicowane – towarzyski i utalentowany malarz JB, poszukujący własnej tożsamości architekt Malcolm i empatyczny, lubiany przez wszystkich aktor Willem. I Jude, wycofany chłopak, nie mówiący zbyt wiele o sobie prawnik - i to na jego postaci autorka skupia się najbardziej.
Jude St Francis jest świetnie wykreowaną postacią. Jego przeszłość stanowi zagadkę zarówno dla nas jak i dla jego przyjaciół, lecz stopniowo pewne wydarzenia są nam przedstawione. To, jak codziennie musi mierzyć się z tymi wydarzeniami, znosić ciężar przeszłości, walczyć z tym, co siedzi w jego głowie.

"Jego milczenie było zarówno koniecznością, jak i ochroną, a miało tę dodatkową zaletę, że czyniło go bardziej tajemniczym i interesującym, niż się domyślał. „No a ty, Jude?” – zagadywano go czasem na początku semestru, ale on już wtedy wiedział dość – szybko się uczył – żeby po prostu wzruszyć ramionami i odpowiedzieć z uśmiechem: „To zbyt nudne, żeby opowiadać”. Zdumiała go, ale też sprawiła mu ulgę łatwość, z jaką przyjmowali to wyjaśnienie, i był im wdzięczny za ich egocentryzm. W gruncie rzeczy nikt nie chciał słuchać cudzych historii; chcieli tylko opowiadać swoje własne."

To, co muszę o tej książce powiedzieć jest to, że jest ona dość pokaźnych rozmiarów. I do lekkich nie należy – dotyczy to zarówno jej objętości jak i tematyki, jakiej podejmuje się tu Yanagihara. Nie jest to opowieść z rodzaju tych, które możecie sobie poczytać przed snem, do poduszki. A skoro tak mówię, to wiem – dlatego, że pewne sceny wywoływały u mnie taki ucisk w brzuchu, z niepokoju o bohatera powieści, a później ciężko było mi zasnąć.

"Przyjaźń oznacza bycie świadkiem dręczących nieszczęść przyjaciela, długich okresów nudy i rzadkich triumfów. To przywilej bycia przy drugiej osobie w jej najtrudniejszych chwilach i świadomość, że samemu też można się przy niej czuć podle."

Wracając jeszcze do konstrukcji powieści, jest ona podzielona na siedem części. Każda z nich ma około 3-4 rozdziały – dość długie, co nie ułatwia jej czytania. Wszystkie wydarzenia rozgrywają się powolutku, jednak kiedy już coś się dzieje, to nie są to miłe wydarzenia. Bardziej niż na akcji skupiamy się na bohaterach, ich psychologicznych portretach, przeżyciach, emocjach i motywacjach oraz to, jak bohaterowie się zmieniają na przestrzeni lat. Dla mnie jest to ogromną zaletą tej książki.

Przyznaję się, że nie jestem w stanie zliczyć, ile łez uroniłam, a później wylałam przez tę książkę, ale jedno jest pewne – jeżeli książka wywołała u mnie takie emocje, to musiało być coś wielkiego. Ale żeby nie było tak kolorowo, mam też kilka zastrzeżeń do tej powieści.

"(…) Cała sztuka z przyjaźnią polega na tym, żeby znaleźć ludzi lepszych od siebie, nie inteligentniejszych, nie bardziej cool, ale lepszych, serdeczniejszych i bardziej wybaczających, a potem szanować ich za to, czego mogą cię nauczyć, i słuchać ich, gdy mówią ci coś o tobie samym, choćby i najgorszego… albo i najlepszego, to się zdarza; i ufać im, co jest najtrudniejsze ze wszystkiego. Ale i też najlepsze."

Może głównie to, że autorka jakby uparła się, aby każdy segment był podzielony na 3 rozdziały. Niektóre rozdziały mają nawet po 100 stron- to zdecydowanie nie ułatwia lektury.
Dodatkowo, później autorka skupia się najbardziej na dwóch bohaterach, a o reszcie dostajemy strzępki informacji. A szkoda, bo chętnie dowiedziałabym się o reszcie postaci czegoś więcej, niż w tych początkowych rozdziałach.


Małe życie jest opowieścią bardzo … depresyjną. Bo jest to opowieść o depresji.
Jest to opowieść o tym, jak ciężko jest zaufać drugiej osobie, gdy zostaniemy skrzywdzeni czy oszukani. Jest to opowieść o tym, jak ciężko jest walczyć z demonami w swojej głowie - demonami przeszłości. O tym, że przyjaźń ma ogromną moc. I że czasem miłość nie wystarcza. Jest też opowieścią o trudnych relacjach w rodzinie i że nie wszystkie przyjaźnie są 'na zawsze'. Ale przede wszystkim jest to książka o cierpieniu, traumie i o tym ile zła jest w stanie uczynić jeden człowiek drugiemu człowiekowi oraz o tym, ile cierpienia może znieść jedna osoba.

Podsumowując, książka jest dobra, a historia spisana na jej stronach jest wzruszająca i łamiąca serce. Z pewnością zostanie w mojej pamięci na długo. Po odłożeniu książki dość często zastanawiałam się nad losem bohaterów, nad tym, co jeszcze może im się przydarzyć.
Jest warta uwagi – chociaż początkowo ciężko jest się w nią 'wbić', to z czasem coraz bardziej zachłannie zaczytujemy się w powieści.
Yanagihara nie stroniła od podzielenia się z nami swymi spostrzeżeniami, przemyśleniami. Jednak nie czytajcie jej przed snem. To nie jest typowa książka na 'odmóżdżenie' - ta skłania do refleksji i angażuje.

Jeżeli czytaliście tę książkę i chcielibyście podyskutować na jej temat - zapraszam do komentowania (i oznaczania ewentualnych spojlerów). 

Dziękuję za poświęcony czas i...

Do napisania :)


Udostępnij ten wpis

9 komentarzy :

  1. Bardzo ciekawa recenzja :). Książkę mam w planach czytelniczych na ten rok :).

    Pozdrawiam
    zakladkadoksiazek.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli jest to opowieść depresyjna, póki co po nią nie sięgnę. Jestem właśnie w trakcie lektury, która wzbudza we mnie mocne emocje. Następną wybiorę lżejszego kalibru, aby trochę odetchnąć. Samą recenzję czytało mi się bardzo dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak - książka jest depresyjna, trochę przytłacza, więc jeśli czujesz, że teraz nie jest jej czas, to lepiej poczekać :)
      I dziękuję :)

      Usuń
  3. Jestem właśnie po lekturze debiutanckiej powieści "Ludzie na drzewach", a "Małe życie" mam od dawna w planach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja mam w planach 'Ludzi na drzewach' :D jak się podobała? ;)

      Usuń
  4. Ciągle nie mogę zabrać się za tę książkę :( Chyba jej wielkość mnie odstrasza :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja również się mocno wypłakałam. Co to dużo mówić- uwielbiam ją. Na tę chwilę to moja ulubiona powieść.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ze mnie to taki rodzaj upośledzonego czytelnika, który gdy widzi cegłę, to chce ją mieć. I nieważne czy trafia w jego gust, jeżeli jest w twardej oprawie, a okładka będzie gumiasta, to bedę ją miała xD
    A generalnie im więcej recenzji tej książki czytam, tym bardziej wiem, że nie jest ona dla mnie xD
    Ech... cóż począć...
    Pozdrawiam ciepło :)
    Niekulturalna Kasia

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli czytasz tego posta, i jeżeli spodobał ci się on - będzie mi niezmiernie miło jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza [zgodnie z zasadami netykiety]. To niesamowicie motywuje ;)
I dziękuję, że dotarłeś (-aś) aż tutaj :)

Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.